Praca nad sobą najczęściej
rozpoczyna się od niezadowolenia, cierpienia czy braku satysfakcji. Pojawia się
w nas wtedy tęsknota za czymś, czego na ten moment nie mamy – zaczynamy śnić,
marzyć i poszukiwać. Mniejszym lub większym kosztem podejmujemy realne
działania w kierunku zmiany, ale częściej snujemy fantazyjne życie i zadowalamy
się jedynie wyobrażeniem tego, jak mogłoby ono wyglądać w najlepszym
scenariuszu. Pragniemy zmiany, chcemy nie czuć już bólu, uporać się i
zapomnieć. Chcemy zacząć żyć „od nowa”. I przychodzi taki moment, który jest w
jakimś stopniu przełomowy – „więcej już nie wytrzymam! mam dosyć cierpienia!”.
Złość i energia, którą w sobie zawiera, mobilizują nas do działania. Robimy
listę postanowień, próbujemy utrzymać się „w ryzach”, aby wprowadzać i utrwalać
zmianę. I zazwyczaj działa to jedynie przez jakiś czas – dopóki znowu, na
skutek znanych nam okoliczności, nie znajdziemy się w kieracie starych
schematów.
Motywacja
oparta na unikaniu cierpienia nie jest wystarczająca, aby dokonała się zmiana
na głębokim poziomie. Wiąże się jedynie z ucieczką od tego, z czym jest nam
źle. Kluczowym elementem jest wewnętrzna dyscyplina. Jest ona odśrodkowym
impulsem, który popycha nas w jakimś kierunku. I jeśli jest on dla nas
fascynujący i w jakimś sensie darzymy go miłością, bo czujemy, że jest czymś,
co nas wzbogaca i pozwala nam pełniej żyć, odnajdziemy w sobie dyscyplinę,
która umożliwi nam otwarcie się na wizję i realizację prawdziwej zmiany.
Jeśli
wewnętrzna dyscyplina kojarzy nam się z rodzicielską kontrolą i karami za
nieprzestrzeganie ustalonych zasad, utratą przyjemności czy ograniczeniem
wolności, będziemy mieli tendencję, aby jej unikać, tłumacząc się brakiem
czasu, pieniędzy, zmęczeniem, czy innymi nieodpowiednimi okolicznościami.
Jeżeli
jesteśmy prawdziwie zaciekawieni tym, co się w nas dzieje, uświadomimy sobie
proces zmiany, który już się w nas dokonuje. Badanie go i podążanie za nim
wytworzy wspierającą i pełną mocy dyscyplinę, która poprowadzi nas w kierunku
nowego życia.